Czy nie zastanawiało Cię nigdy to, jak steruje nami życie? To zabawne jak zupełnie przypadkowe zdarzenia prowadzą do końca, którego nigdy byś się nie spodziewał, spodziewała. To, że zrezygnujesz dziś z kawy i wyjdziesz z domu szybciej może oznaczać dla Ciebie zupełnie nową, gorszą bądź lepszą przyszłość.
Był rześki poranek, 20 czerwca, jeden z tych dni podczas których masz wrażenie, że wszystko może się zdarzyć, że spełnienie marzeń jest na wyciągnięcie ręki. Wracałam z naręczem książek, które udało mi się kupić za 5 franków. Od dwóch tygodni mieszkałam w Paryżu, mieście miłości, mody i wiecznych strajków.
Przeprowadziłam się z Krakowa. Nic nie trzymało już mnie w Polsce. Rodzice zmarli w wypadku lotniczym gdy miałam piętnaście lat. Oboje byli szanowani lekarzami z wielkimi długami na karku. Kiedy ich zabrakło, straciłam dom, krewnych, bezpieczeństwo. Przetrwałam dzięki kolejnym stypendiom, przeskoku o kilka klas wyżej i licznych internatach szkolnych. Miałam dwadzieścia jeden lat, byłam po studiach na kolegium nauczycielskim, a przyjechałam do Francji by spełnić swoje marzenie z dzieciństwa. Przygotowywałam się do tego naprawdę długo, znalazłam odpowiednie lokum, hotel w którym na razie mieszkałam, rozglądałam się za pracą... słowem, zrobiłam wszystko by mieć swoją małą cukiernię. Tak, wiem. Brzmi to nad wyraz głupio i śmiesznie, ale czy nie tak powinny wyglądać najskrytsze pragnienia? Była to w moim przypadku odskocznia od mojego poprzedniego życia w Polsce.
Ale wróćmy do tematu. Tak jak mówiłam już wcześniej, wracałam z naręczem jedenastu książek, które jakimś cudem upchnęłam w płóciennej torbie z czerwonym kotem. Miałam francuskie wydanie "Draculi", "Miasta ślepców" czy najbardziej przeze mnie pożądanej, "Gry Anioła". Wszystko to miało się znaleźć w bibliotece, które miała się znajdować w mojej cukierni. Z roztargnieniem spojrzałam na niebieski zegarek z krasnoludkiem na kopercie.
- Szlag by to.. - szepnęłam do siebie i zaczęłam biec. Miałam niecałe cztery minuty do autobusu i sześć zatłoczonych przecznic do pokonania. Przede mną majaczyła już sylwetka mostu Pont au Double. Przyśpieszyłam biegu i skupiłam się na wyciągnięciu z kieszeni sukienki biletu miesięcznego.
Niespodziewanie wpadłam na kogoś. Poczułam jak upadam, a moja torba z książkami spada mi z ramienia. Jakiś wysoki jegomość pomógł mi usiąść. Zmrużyłam oczy, by zobaczyć coś więcej, ale na niewiele się to zdało. Był czarną plamą na tle światła.
- Przepraszam, nie zauważyłam pana - przeprosiłam po angielsku. Nadal słabo pojmowałam zasady francuskiego. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam. Teraz to już z pewnością nie zdążę na autobus.
- Nic ci się nie stało? - zapytał również w tym jeżyku, a ja pokręciłam energicznie głową i odgarnęłam włosy z twarzy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu torby. Leżała tuż przy krawędzi mostu. Spróbowałam po nią sięgnąć, ale ból w łokciu na którym się opierałam skutecznie mi to uniemożliwił. Dopiero teraz zauważyłam, że sączyła się z niego krew. Zasyczałam kiedy dotknęłam skóry wokół rany. Przyjrzałam się jej, ale była tylko powierzchownym zadrapaniem, kontaktem skóry i betonu.
- Coś się jednak stało - usłyszałam znów ten sam, cichy i niski głos. Jegomość zbliżył się do mnie i dopiero teraz zdołałam zauważyć jak wygląda.
Był to wysoki, młody mężczyzna o krótkich, lekko kręconych, czarnych włosach w nieładzie. Posiadał duże, zielone oczy, lekko zadarty nos i cienkie usta. Ubrany był w białą koszulę, wąskie, czarne spodnie i tenisówki.
- Czy mógłbym zobaczyć rękę? - zapytał. Nie musiałam mu odpowiadać bo trzymał ją już w swoich dłoniach. Miał długie palce, takie jakie widuje się u pianistów - Boli, gdy dotykam? - pokręciłam przecząco głową.
- To tylko powierzchowna rana - wytłumaczyłam, a on uśmiechnął się i puścił moją rękę. Rozejrzał się, a jego wzrok padł na moją torbę. Wstał bez słowa i podniósł ja z ziemi. W tej samej chwili moje serce zamarło. W momencie, w którym mężczyzna podniósł mój 'worek' jedna z książek jakimś cudem wpadła wprost do wody. Podniosłam się z ziemi mało zgrabnym ruchem i oparłam się o barierkę mostu. Książka, nasiąknięta wodą, unosiła się na powierzchni Sekwany. Długo poszukiwana przeze mnie "Gra Anioła" płynęła teraz w stronę centrum. Zdenerwowana spojrzałam na mężczyznę.
- Nie chciałem, przepraszam - gorączkowo wyszeptał. Bez słowa wyciągnęłam w jego stronę rękę. Podał mi torbę, a ja zarzuciłam ją sobie na ramię - W ramach rekompensaty pomogę pani zanieść te rzeczy do domu - przyjrzałam mu się ze zmarszczonymi brwiami.
- Skąd mogę wiedzieć, że nie jesteś zboczeńcem? - zapytałam, a on zaśmiał się.
- Gdybym nim był nie zaofiarowałbym ci pomocy, tylko raczej zmolestował na ulicy - odparł, a ja poczułam jak się rumienię. Chrząknęłam znacząco i podałam mu książki.
- Tylko błagam, nie zgub pozostałych dziesięciu - mruknęłam, a on znów się zaśmiał. Założył torbę na ramię i wyprostował się.
- Louis - podał mi dłoń, a ja ją wspaniałomyślnie uścisnęłam - Louis Burnington - uśmiechnęłam się na dźwięk jego nazwiska. A więc dlatego tak dobrze mówił po angielsku jak na francuza. Naród znany jest z tego, że uważa swój język za najważniejszy na świecie - Mój dziadek był anglikiem - powiedział mężczyzna, jakby słyszał moje myśli.
- Sofia Szeptycka - również się przedstawiłam i tym razem to on się uśmiechnął.
- Nikt ci nie mówił, że nieładnie to tak wpadać na ludzi? - zapytał i puścił do mnie oko - No Sofia, żarty żartami, ale gdzie mamy to donieść?
Ale wróćmy do tematu. Tak jak mówiłam już wcześniej, wracałam z naręczem jedenastu książek, które jakimś cudem upchnęłam w płóciennej torbie z czerwonym kotem. Miałam francuskie wydanie "Draculi", "Miasta ślepców" czy najbardziej przeze mnie pożądanej, "Gry Anioła". Wszystko to miało się znaleźć w bibliotece, które miała się znajdować w mojej cukierni. Z roztargnieniem spojrzałam na niebieski zegarek z krasnoludkiem na kopercie.
- Szlag by to.. - szepnęłam do siebie i zaczęłam biec. Miałam niecałe cztery minuty do autobusu i sześć zatłoczonych przecznic do pokonania. Przede mną majaczyła już sylwetka mostu Pont au Double. Przyśpieszyłam biegu i skupiłam się na wyciągnięciu z kieszeni sukienki biletu miesięcznego.
Niespodziewanie wpadłam na kogoś. Poczułam jak upadam, a moja torba z książkami spada mi z ramienia. Jakiś wysoki jegomość pomógł mi usiąść. Zmrużyłam oczy, by zobaczyć coś więcej, ale na niewiele się to zdało. Był czarną plamą na tle światła.
- Przepraszam, nie zauważyłam pana - przeprosiłam po angielsku. Nadal słabo pojmowałam zasady francuskiego. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam. Teraz to już z pewnością nie zdążę na autobus.
- Nic ci się nie stało? - zapytał również w tym jeżyku, a ja pokręciłam energicznie głową i odgarnęłam włosy z twarzy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu torby. Leżała tuż przy krawędzi mostu. Spróbowałam po nią sięgnąć, ale ból w łokciu na którym się opierałam skutecznie mi to uniemożliwił. Dopiero teraz zauważyłam, że sączyła się z niego krew. Zasyczałam kiedy dotknęłam skóry wokół rany. Przyjrzałam się jej, ale była tylko powierzchownym zadrapaniem, kontaktem skóry i betonu.
- Coś się jednak stało - usłyszałam znów ten sam, cichy i niski głos. Jegomość zbliżył się do mnie i dopiero teraz zdołałam zauważyć jak wygląda.
Był to wysoki, młody mężczyzna o krótkich, lekko kręconych, czarnych włosach w nieładzie. Posiadał duże, zielone oczy, lekko zadarty nos i cienkie usta. Ubrany był w białą koszulę, wąskie, czarne spodnie i tenisówki.
- Czy mógłbym zobaczyć rękę? - zapytał. Nie musiałam mu odpowiadać bo trzymał ją już w swoich dłoniach. Miał długie palce, takie jakie widuje się u pianistów - Boli, gdy dotykam? - pokręciłam przecząco głową.
- To tylko powierzchowna rana - wytłumaczyłam, a on uśmiechnął się i puścił moją rękę. Rozejrzał się, a jego wzrok padł na moją torbę. Wstał bez słowa i podniósł ja z ziemi. W tej samej chwili moje serce zamarło. W momencie, w którym mężczyzna podniósł mój 'worek' jedna z książek jakimś cudem wpadła wprost do wody. Podniosłam się z ziemi mało zgrabnym ruchem i oparłam się o barierkę mostu. Książka, nasiąknięta wodą, unosiła się na powierzchni Sekwany. Długo poszukiwana przeze mnie "Gra Anioła" płynęła teraz w stronę centrum. Zdenerwowana spojrzałam na mężczyznę.
- Nie chciałem, przepraszam - gorączkowo wyszeptał. Bez słowa wyciągnęłam w jego stronę rękę. Podał mi torbę, a ja zarzuciłam ją sobie na ramię - W ramach rekompensaty pomogę pani zanieść te rzeczy do domu - przyjrzałam mu się ze zmarszczonymi brwiami.
- Skąd mogę wiedzieć, że nie jesteś zboczeńcem? - zapytałam, a on zaśmiał się.
- Gdybym nim był nie zaofiarowałbym ci pomocy, tylko raczej zmolestował na ulicy - odparł, a ja poczułam jak się rumienię. Chrząknęłam znacząco i podałam mu książki.
- Tylko błagam, nie zgub pozostałych dziesięciu - mruknęłam, a on znów się zaśmiał. Założył torbę na ramię i wyprostował się.
- Louis - podał mi dłoń, a ja ją wspaniałomyślnie uścisnęłam - Louis Burnington - uśmiechnęłam się na dźwięk jego nazwiska. A więc dlatego tak dobrze mówił po angielsku jak na francuza. Naród znany jest z tego, że uważa swój język za najważniejszy na świecie - Mój dziadek był anglikiem - powiedział mężczyzna, jakby słyszał moje myśli.
- Sofia Szeptycka - również się przedstawiłam i tym razem to on się uśmiechnął.
- Nikt ci nie mówił, że nieładnie to tak wpadać na ludzi? - zapytał i puścił do mnie oko - No Sofia, żarty żartami, ale gdzie mamy to donieść?
Bardzo podoba mi się Twój styl, jest taki lekki i masz łatwość w przeskakiwaniu wątków, chyba można tak to nazwać i bardzo mi się to podoba :)
OdpowiedzUsuńBędę wdzięczna, jeśli będziesz informowała mnie o nowych rozdziałach :)
terrible-destiny.blogspot.com
Jeśli jesteś zainteresowana to serdecznie zapraszam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńterrible-destiny.blogspot.com
czy naprawdę tego nie skomentowałam? a wydawało mi się, że tak...
OdpowiedzUsuńno cóż, w każdym razie prolog jest świetny, całe opowiadanie zapowiada się genialnie.
zgadzam się z OneWay masz bardzo lekki styl pisania i łatwo się czyta ;))
Louis i Sofia... fajnie, fajnie ;D
Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach?
Z góry dzięki!
+ zapraszam cię do siebie na 5. rozdział:
http://a-little-of-the-good-life.blogspot.com
Pozdrawiam.
<3
Twój komentarz pod moim prologiem powalił mnie na kolana... za co jeszcze ci nie podziękowałam. Był dla mnie ogromną inspiracją, mobilizacją i co najważniejsze, dał mi pokaźnego kopa, który nie pozwalał mi pozostawić opowiadania. W każdym razie, minęło pół roku, a ja wróciłam. Mam nadzieję, że nie tylko ja. Liczę na to, że za jakiś czas ty również pojawisz się tu z czymś nowym i szalenie mnie zaskoczysz, ponieważ twój prolog szalenie mi się podobał. Liczę na więcej! Zapowiada się niezwykle ciekawie, a główna bohaterka ma dość cięty język :) to intrygujące.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam